Barbara Kaczkowska (1941-2021)

Są tacy ludzie, na widok których uśmiechamy się, bo z góry wiadomo, że ich wejście zapowiada miłą atmosferę, życzliwy ogląd świata i ludzi. Zresztą nawet jeśli tematem rozmowy ma być kwestia sporna czy budząca dezaprobatę, to wiadomo, że opinia zostanie wyrażona z taktem, umiarem. I taką postacią była Barbara Kaczkowska, którą właśnie żegnamy, pogrążeni w bólu nieodwołalności tego odejścia.

Poznałem Ją na przełomie stulecia, za sprawą wspólnych przyjaciół, jako wybitną, uwielbianą przez uczniów II Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Jana III Sobieskiego w Krakowie  polonistkę. Znajomość ta wkrótce przerodziła się w przyjaźń, za sprawą tychże przyjaciół i wieloletnich wspólnych urlopów w Czechach i na Mazurach, a potem współpracy w redakcji, wszczętej jeszcze w latach „Biuletynu Lekarskiego” (który poprzedzał „GGL”).

Dla porządku biograficznego, Barbara Kaczkowska z domu Kuśnierczyk urodziła się 16 lipca 1941 roku w Kamienicy Polskiej, w rodzinie związanej z miejscowym górnictwem żelaza. Tu ukończyła liceum ogólnokształcące, po czym podjęła studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na studiach poznała przyszłego męża Janusza Kaczkowskiego, też polonistę, późniejszego dyrektora m.in. Liceum im. Bartłomieja Nowodworskiego.

Sama natomiast związała się na całe życie zawodowe z II Liceum Ogólnokształcącym im. Króla Jana III Sobieskiego (wiecznie konkurującym w Krakowie o miano najlepszego), obejmując z rekomendacji Stefana Guta w 1979 roku na przeszło dwie dekady obowiązki zastępcy dyrektora (1979-2001).

Kiedy przyszedł mi do głowy pomysł zaproponowania Pani Barbarze pisania tekstów historycznych do naszej gazety? Nie pamiętam, chyba w chwili Jej przejścia na emeryturę. Wzbraniała się, niemniej historię Krakowa znała znakomicie, natomiast medycyna była dla niej ziemią nieznaną. Ale w końcu dała się przekonać i z właściwą sobie rzetelnością utonęła w archiwach, starym czasopiśmiennictwie, bibliotekach, w zachowanych śladach powstawania samorządności lekarskiej, zaczęła z pietyzmem odtwarzać biogramy słynnych polskich lekarzy, opisywała losy kamienic od zarania związanych ze szpitalnictwem, była przewodnikiem po grobach słynnych lekarzy na cmentarzach krakowskich, wreszcie poprowadziła na naszą prośbę czysto polonistyczny „poradnik językowy” dla lekarzy, rozpoczęty od wiecznie mylonych zasad umiejscawiania kropki za tytułem „doktor”.

Nie wiem, czy z przypadku, czy ze świadomego wyboru w pewnej chwili stała się znaczącą kronikarką dziejów krakowskiej stomatologii. Wszystkie ważniejsze postacie tej dyscypliny doczekały się Jej opisu, niektóre biografie właściwie „odkryła”, opublikowała reprinty kodeksów etycznych stomatologii, cenniki usług, statuty organizacji – stając się w obu albumach z „Dziejów krakowskiego samorządu” (1893-1945; 1989-2015) trudnym do zastąpienia autorytetem.

Na co dzień natomiast z przyjemnością sięgała do minionych stuleci, przypominając dzieje Józefa Strusia, Wojciecha Oczki, Michała Sędziwoja czy Magdaleny Bendzisławskiej, przytaczając dawne tłumaczenia Przysięgi Hipokratesa, opisując słynne epidemie, głośne procesy, pogrzeby, mecze. Wreszcie kilkakrotnie przypomniała losy lekarskiej kamienicy przy ulicy Krupniczej i innych kamienic związanych z Izbą Lekarską.    

Owdowiała od przeszło 40 lat, przekształciła swoje M-3 na Dąbiu w niezwykłe kolekcjonerskie muzeum „aniołków”. Zbierała je latami na targach czy odpustach. Utrzymywała bliską więź z bratem Grzegorzem (zm. przed dwoma laty) i jego synem Maćkiem, który angażował się „komputerowo” w jej teksty, bo uparcie pisała je odręcznie, a Wikipedię traktowała jako coś niegodnie plebejskiego. Ostatnio nie przychodziła już do redakcji ze względu na stan zdrowia, ale interesowała się żywo, nie tym, co napisała, a tym, co napisze.  

Warto też wspomnieć, że nigdy nie upominała się o honorarium, choć nauczycielska emerytura nie była zawrotna. Wręcz odwrotnie, wciąż trzeba Ją było ponaglać, żeby zgłosiła się do kasy. Traktowała zapłatę jako coś poniekąd degradującego napisany tekst. Należała do ludzi świetnie rozumiejących hierarchię wartości. Będzie nam Jej bardzo brakowało.

                                                                   Stefan Ciepły