Komentarz prezesa ORL Roberta Stępnia z dnia 2 lutego 2021

Nim przejdę na grunt rodzimy, kilka zdań o wyborach prezydenckich w USA. Za sprawą telewizji obejrzeliśmy fascynujący spektakl, ze szturmem na Kapitol zakończonym ostatecznie uroczystością zaprzysiężenia kandydata demokratów. Jednym z nieoczekiwanych bohaterów wydarzeń był – jak się wydaje – Republikanin, wiceprezydent Mike Pence, który wbrew Trumpowi doprowadził do obrad elektorów obu Izb Kongresu, w tym samym terminie i miejscu. Przy okazji zobaczyliśmy, że reprezentanci obu partii głosują, jak im sumienie, a nie prezes ugrupowania politycznego dyktuje, bo przynależność do partii nie zwalnia z myślenia. I nikt ich z tego powodu z partii nie wyrzuca. Na tym właśnie polega demokracja. Istotą parlamentaryzmu jest, że każdy projekt musi uzyskać poparcie większości.

Drugim bohaterem wydarzenia został Demokrata – senator Bernie Sanders, który zakładając oryginalne rękawiczki, zyskał popularność wartą jak dotąd ponad 2 miliony dolarów. Tyle właśnie pan senator zarobił na cele społeczne, bez wahania sprzedając swój zimowy wizerunek. Po naszych politykach takiej hojności raczej trudno się spodziewać, a szkoda, bo potrzeby większe. Zresztą, czy ktoś by kupował koszulki z ich zdjęciami?

Wracam myślami do naszej rzeczywistości, pogrążony w swego rodzaju ambiwalencji na tle pandemii, i to na paru planach. Dopiero co większość obywateli nie chciała się szczepić, a gdy brakło szczepionek, kolejki ustawiły się bladym świtem. Jak cała Europa, zderzyliśmy się z interesami wielkich koncernów, które podbijają uzgodnione wcześniej ceny szczepionek. Teraz widać, jak dalece jedność Unii warta jest miliardy.

W rezultacie uszczuplenia dostaw szczepionek szamoczemy się w całej Europie, a pandemia trwa. Co rusz ktoś wprowadza lub kwestionuje jakieś restrykcje. Właśnie Włochy je zniosły, a Niemcy zaostrzyły. W Polsce od 1 lutego prawo do życia uzyskały wyłącznie galerie handlowe i artystyczne. Niestety, narosło jednocześnie poczucie przypadkowości w kwestii utrzymywania zakazów działania w odniesieniu do sporych grup zawodowych. Wątpliwe wydaje się ich utrzymywanie w odniesieniu do zajęć na świeżym powietrzu. Kiedyś zamknięto lasy, teraz stoki.

Dramat przeżywają dzieciaki, od czwartej klasy po maturzystów, właściwie skazane już na komputer, do którego swobodny dostęp do niedawna uważaliśmy za szkodliwy. To niebagatelna część społeczeństwa (kilka milionów), bardziej odporna na wirus, ale wyjątkowo podatna na patologie wieku dojrzewania. Następny etap znoszenia lub wprowadzania restrykcji zapowiedziano na 15 lutego br.

Rygory i ulgi to jeden problem, tymczasem nieoczekiwanie na plan pierwszy wysunął się niebywały chaos, powstały zarówno na tle praktyki szczepień, jak i pomysłów wcześniejszej rejestracji starszych grup wiekowych oraz niektórych grup zawodowych. To nie są sprawy błahe. Najważniejszy, wstępny etap wyszczepienia tzw. grupy „O” (lekarze, pielęgniarki, ratownicy, różne służby medyczne – ok. 1,5 mln osób) do 1 lutego 2O21 r. – nie został przeprowadzony. Około 30 procent zainteresowanych pominięto, głównie z powodu bałaganu, a nie niechęci do szczepień. W liczbach bezwzględnych chodzi o kilkaset tysięcy osób związanych zawodowo z opieką zdrowotną. Opisywane przypadki szczepień tzw. celebrytów poza kolejnością to kompletny margines problemu, promil odwracający uwagę.

Jakby tej zapaści było mało, ruszyły szczepienia pierwszej grupy seniorów, a także zapisy do szczepień osób młodszych. Przy okazji padły rekordy odległości, komu, gdzie i na kiedy udało się zapisać. Tłum, kolejki, bałagan przekształcił się w prawdziwy dramat, gdy zaawansowani wiekiem seniorzy ruszyli o wyznaczonej godzinie do punktów szczepień, które okazały się nie otrzymać na czas szczepionek, a nie zdążyły odwołać wizyty. Jaka była skala zjawiska, nie wiadomo, raczej jednak nie marginalna.

Teraz chaos pogłębią pacjenci zaszczepieni pierwszą dawką szczepionki Pfizera, ustawieni w kolejce do dawki drugiej. Obok ruszą szczepienia z dostaw firm Moderna oraz AstraZeneca, a potem Johnson & Johnson. Ktoś mądry już wpadł na pomysł, by w każdym punkcie szczepionki były do wyboru. Zamiast walki z koronawirusem, zaczęłaby się gra w bingo.

Generalnie najgorszy jest chaos informacyjny wynikający z braku transparentności w zmaganiu się z pandemią, z wiecznej chęci ukrycia czegoś, co za chwilę i tak wyjdzie na jaw.

Tymczasem, by zająć uwagę, wróciliśmy do trudnego tematu aborcji. Rzecz zrozumiała, stanowiska lekarzy są w tej kwestii rozmaite, podyktowane nauką lub światopoglądem. Prawo koliduje tu często z etyką, praktyka z realiami życia, a lekarz może być skazany za wykonanie aborcji, a także za niewykonanie. I nawet narodowe referendum o niczym tu nie przesądzi, choć byłoby istotnym wskazaniem, czego Polacy oczekują. I na tym w tym tekście poprzestańmy.

Natomiast w zapowiadanych pomysłach uzdrowienia naszej ochrony zdrowia, których nigdy nie brakuje, pojawiła się idea upaństwowienia szpitali. Lepszego strzału w stopę partia rządząca nie mogła sobie wymyślić. Dotąd udawało się czasem schować za samorząd terytorialny, teraz już za wszystko odpowiadać będzie rząd. Na świecie stosuje się różne rozwiązania, generalnie sprawdza się system mieszany, z udziałem bezpośrednich kosztów świadczeniobiorców. U nas ten ostatni model ustawowo nie przejdzie, choć praktycznie z własnego portfela pokrywamy ponoć 1/3 świadczeń.

Na tym kończę, w takt najlepszego koncertu – Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, która mogłaby ogarnąć świat jako muzyczna ekspresja medycyny. Może nie na miarę mundialu, ale ponad granicami. Tymczasem jako lekarz cieszę się z tego, co mamy. Jerzy Owsiak po raz 29. znalazł sposób, by trafić do serc Polaków, mimo pandemii. Serduszka na pewno nie będziemy zamazywać.