Na początku był Kabaret Medyków „Cyrulik”
„Czarny Anioł” polskiej piosenki Ewa Demarczyk zmarła w Krakowie 14 sierpnia, w wieku 79 lat. Pochowano ją 26 sierpnia na Cmentarzu Rakowickim w Krakowie. Niewiele osób wie, że początki jej wyjątkowej kariery miały związek z krakowskim światem medycznym…
W historię powojennej krakowskiej medycyny wpisany jest nierozerwalnie studencki Kabaret Medyków „Cyrulik”. Jego historię przedstawiliśmy na naszych łamach w 2001 roku, wspominając za Rajmundem Jaroszem (reżyserem) m.in. historię wciąż żywego szlagieru stamtąd „Konik na biegunach” Franka Serwatki. Dziś dopisuję epizod raczej nieznany, o pojawieniu się w 1961 roku na scenie Kabaretu Medyków „Cyrulik” – odbywającego próby w krakowskim Jacht Klubie, mieszczącym się w baraku pod Wawelem (gdzie dzisiaj pręży się Hotel Sheraton) – młodziutkiej dziewczyny, studentki pierwszego roku architektury, absolwentki średniej Szkoły Muzycznej Ewy Demarczyk. Przyprowadził ją student IV roku AM Andrzej Truchliński, z rekomendacją „Chce śpiewać, może się znajdzie miejsce?”. Akurat w dzień przed przedstawieniem pochorowała się Zosia Wojnar, aktorka, także studentka medycyny, która grała na scenie epizod o samotnej, smutnej dziewczynie na Plantach, bo oblała egzaminy i straciła akurat stancję. Zaczepił ją tam jakiś obleśny typ, w przekonaniu, że to prostytutka, pytając „Ile chcesz Mała (za noc)?”. Odpowiedź była wyrażona gestykulacją.
W każdym razie zrozpaczony luką w programie Jarosz zapytał przyprowadzoną kandydatkę: „Zagrasz to? Ale już jutro?”. – Zagrała znakomicie i natychmiast dostrzegłem w niej gwiazdę – opowiada Rajmund Jarosz. Pamiętam taką piosenkę do słów Tadeusza Śliwiaka, którą podbijała widownię.
Kupcie szczeniaka, szczeniaka małego/ Pies wyrośnie zeń mądry i zły/ Wielką pociechę będziecie mieć z niego, /Dobrym ludziom potrzebne złe psy.
Niemałym powodzeniem cieszyła się też grana przez nią parodia piwnicznych występów Kiki Szaszkiewiczowej. Nic więc nie zapowiadało przyszłych związków Ewy z Piwnicą pod Baranami.
– Uważałem, że ma niezwykły talent – wspomina Rajmund Jarosz: – Namówiłem ją do startu do szkoły teatralnej, przy czym problemem była zwłaszcza zgoda jej matki. Nie będę tu opisywał rodzinnych dylematów Ewy, w każdym razie wspólnie z Karolem Drozdem, szefem studenckiej kultury w ZSP, późniejszym dyplomatą, udało nam się przekonać Mamę. Bliski mi literat, Ryszard Kłys przygotował dla Ewy jakiś fragment prozy, którą oczarowała komisję egzaminacyjną. Ale dalej nie chciała rezygnować z architektury, jeszcze pojechała na praktykę wakacyjną, by zaliczyć rok. Punktem przełomowym kariery był jednak koncert w Hali Wisły, z okazji wyboru Miss Juvenaliów, który reżyserowałem. Dla Ewy nie było tam miejsca, nie znano jej. Sprzeciwiał się zwłaszcza sprawujący nadzór nad programem ówczesny przewodniczący Rady Okręgowej ZSP Hieronim Kubiak. Ale znów z Karolem Drozdem udało się nam go przekonać. Ewa zaśpiewała tam „24 tysiące pocałunków” z repertuaru włoskiego gitarzysty, należącego do Zespołu Marino Mariniego („Nie płacz, kiedy odjadę”). Zrobiła to fenomenalnie. Widownia oszalała, ludzie wiwatowali na stojąco, brawom nie było końca.
Wśród tłumu byli między innymi Piotr Skrzynecki i Zygmunt Konieczny. – Natychmiast po występie mówią do mnie: „Zgódź się, niech przyjdzie do nas!”. Zwłaszcza Zygmunt był entuzjastycznie nastawiony. Ale Ewa była powściągliwa. Czy to ma sens, pytała, ja ich parodiuję. Tłumaczyłem, nasz kabaret medyków kończy żywot, wszyscy młodzi lekarze otrzymują nakazy pracy. To koniec. Dodałem, że po szkole muzycznej jest świetnie wyedukowana, wystarczy że prof. Maria Bieńkowska „postawi Ci głos”. Wróżyłem jej międzynarodową karierę. W końcu się zgodziła przejść do Piwnicy – opowiada Rajmund Jarosz.
I dalej już Państwo wszystko znacie. Piwnica zyskała gwiazdę, a gwiazda opromieniła Piwnicę.
Stefan Ciepły