Z Mateuszem Janiszewskim, chirurgiem ortopedą ze Szpitala św. Rafała w Krakowie, a jednocześnie wytrawnym żeglarzem i podróżnikiem, o ekstremalnych przygodach na Oceanie Lodowatym i doświadczeniu zdobywanym w Timorze Wschodnim, rozmawia Magda Huzarska-Szumiec.
– Z doświadczenia wiem, że są ludzie, którzy potrzebują do życia większej dawki adrenaliny niż inni. To Pana przypadek?
– Na pewno potrzebuję w życiu zmian. I może rzeczywiście, gdy coś nowego się dzieje, pojawia się adrenalina. Choć teraz chyba trochę się uspokoiłem i dostarczam jej sobie nieco mniej niż wcześniej.
– Ale nie każdy żegluje po niebezpiecznych morzach, wyjeżdża na misje medyczne do Timoru Wschodniego…
– No dobrze, racja, trawi mnie wieczna gorączka za tym co nieznane.
– Tak Pan ma od urodzenia, czy to raczej nabyta przypadłość?
– Chyba od urodzenia. Choć wpływ na to mieli bez wątpienia moi rodzice, dzięki którym zacząłem żeglować. Żeglowałem z nimi przez dziesięć albo dwanaście lat, a później zacząłem już pływać sam. Od pewnego momentu chciałem bardzo popłynąć na morze, ale mama mnie nie puszczała. Ciekawe z jakiego powodu?
– Chyba mogę się domyślić.
– Ja chyba też. Ale i tak na morze popłynąłem zaraz jak skończyłem 18 lat, podczas pierwszych dorosłych wakacji. To był rejs na Christiansø, taką małą wysepkę na Bałtyku, która kiedyś była bardzo urokliwa. To nie trwało długo, bo ona leży zaraz koło Bornholmu. Pamiętam, że jacht, na którym się znalazłem, był strasznym rzęchem. Nie wiem, czy jeszcze pływa. Zabrał mnie tam starej daty kapitan, Jerzy Sokołowski, który nauczył mnie wszystkiego, zresztą nie tylko żeglowania po morzu. Jest z wykształcenia chemikiem i przygotowywał mnie również do egzaminów na studia medyczne. Wtedy zacząłem też dużo podróżować po świecie. Aż pewnego razu wróciłem na morze. Miałem wtedy 25 lat i od tego czasu…
– Nie schodzi Pan na ląd.
– Na szczęście schodzę. Tu też jest życie…
– Życie, którym czasem Pan ryzykuje. Który z rejsów był najbardziej ekstremalny?
– Na pewno przepłynięcie Oceanu Lodowatego. Minęło już od tego rejsu sporo lat, więc sobie nawet tak myślę, że mógłbym to jeszcze kiedyś powtórzyć. Choć jak wróciłem, postanowiłem sobie, że nigdy więcej nie chcę się tam znaleźć.
– Dlaczego?
– Bo chyba tam doszedłem do granic moich możliwości. Ja tych granic zawsze poszukiwałem i tam je znalazłem. Teraz, jak miałbym to powtórzyć, to musiałbym sobie dokładnie uświadomić, po co to robię, a nie tylko sprawdzać, gdzie są te granice. No dobra, nie będę ukrywał, wróciłbym na Antarktydę. A nie da się tego zrobić inaczej niż przepływając Ocean Lodowaty. (…)
– Dlaczego wybór padł na specjalizację z chirurgii ortopedycznej?
– Po chorobie trafiłem na rehabilitację do ośrodka w Otwocku. Zdarzało mi się tam ze specjalnej kopułki obserwować, co dzieje się na sali operacyjnej. Przeprowadzane tam specjalistyczne zabiegi bardzo mnie poruszyły. Pomyślałem, że w tej ortopedii się naprawdę dzieje, jest dużo urazowych przypadków, więc to jest dla mnie. Teraz mam już trochę inny ogląd na tę sprawę i pewnie, gdybym miał komuś doradzić specjalizację, w której ma się dużo do czynienia z ostrą chirurgią, to wskazałbym na torakochirurgię albo chirurgię ogólną. Ja jednak jestem wciąż ze swojego wyboru bardzo zadowolony. (…)
Pełny tekst wywiadu z doktorem Mateuszem Janiszewskim – w najnowszym wydaniu „Galicyjskiej Gazety Lekarskiej”.
Magda Huzarska-Szumiec
Fot. Archiwum prywatne