Co jeszcze trzeba zrobić?

Podczas XV Konferencji Naukowej Sekcji Prewencji i Epidemiologii Polskiego Towarzystwa Kardiologicznego „Kardiologia Prewencyjna 2022 – wytyczne, wątpliwości, gorące tematy”, która odbyła się w Krakowie w dniach 18-19 listopada, dyskutowano m.in. o możliwościach prewencji chorób sercowo-naczyniowych w świetle najnowszych wyników dużych polskich badań.

Jest lepiej, ale jeszcze wiele pracy przed nami – tak można podsumować najnowsze wyniki dużych polskich badań w zakresie czynników ryzyka i prewencji chorób sercowo-naczyniowych, jakie zaprezentowano podczas niedawnej krakowskiej konferencji Kardiologia Prewencyjna. Lepiej panujemy nad nadciśnieniem tętniczym i znacząco poprawiły się warunki socjoekonomiczne Polaków, ale przyszły nowe zagrożenia: coraz większe zanieczyszczenie powietrza i wielki cios w nasze zdrowie, jakim była pandemia COVID-19.

Badanie Polsenior-2 wyraźnie wskazuje, że znacząco wzrósł odsetek chorych w starszym wieku z nadciśnieniem tętniczym. ­

Cieszymy się z tego! To jest efekt niespotykanego wzrostu skuteczności leczeniastwierdził prof. Tomasz Zdrojewski, kierownik Zakładu Prewencji i Dydaktyki Katedry Nadciśnienia Tętniczego i Diabetologii Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. – Myślicie państwo, że coś mi się pomyliło, ale nie – to wcale nie jest wniosek paradoksalny, lecz całkowicie racjonalny i logiczny. Mamy tylu chorych, ponieważ dzięki skutecznemu leczeniu udało nam się ich uchronić przed najgorszymi konsekwencjami i wydłużyć życie.

Jak podkreślił prof. Zdrojewski, mamy obecnie do dyspozycji ogromną baterię leków, a wśród osób starszych panuje wręcz moda na leczenie nadciśnienia oraz – co niezwykle istotne – na samodzielne monitorowanie ciśnienia. Seniorzy nie boją się już ciśnieniomierzy i chętnie sami w domu dokonują pomiarów. To wielki sukces edukacji zdrowotnej. Nadal jednak możemy wiele zrobić. – Porównując się z krajami o najlepszej kontroli nadciśnienia tętniczego, mamy dużą rezerwę do dalszej poprawy  – podkreślał kardiolog: – By wykorzystać tę rezerwę, należy istotnie poprawić kontrolę ciśnienia przede wszystkim u osób w wieku średnim i młodszych.

Nie zapominając oczywiście o seniorach, działania prewencyjne i edukacyjne należy obecnie skierować również do osób młodszych, aby jak najwcześniej wyłapać tych, którzy wymagają leczenia. Okazuje się bowiem, że o ile większość 60-  czy 70-latków kontroluje regularnie swoje ciśnienie, to 40-latkowie nie badają go praktycznie wcale.

Ciekawe wnioski przyniosła analiza wyników długofalowego projektu HAPIEE Kraków, poświęconego ocenie wpływu zmiany pozycji socjoekonomicznej na umieralność i zapadalność na choroby układu krążenia. Z jednej strony – niespodzianek nie ma, ponieważ badanie jednoznacznie pokazało znaczącą redukcję ryzyka zgonu wraz ze wzrostem pozycji socjoekonomicznej i jest to zjawisko niezależne od płci.

Nie ma natomiast istotnej zależności pomiędzy pozycją społecznoekonomiczną w dzieciństwie a zapadalnością i umieralnością ani u mężczyzn, ani u kobiet – tłumaczyła dr hab. Magdalena Kozela z Katedry Epidemiologii i Badań Populacyjnych Uniwersytetu Jagiellońskiego. – Ale z kolei w dorosłości widzimy wyraźną manifestację tego związku u kobiet, gdzie blisko 40-proc. redukcja ryzyka zachorowania jest widoczna u kobiet o wysokim statusie, w porównaniu do tych o niskiej pozycji.

Badanie to pokazało też niezwykle ciekawe zjawisko, z jakim mamy do czynienia tylko w naszej części Europy, czyli tzw. wertykalną mobilność. Polega ona na zmianie w ciągu życia przynależności do grupy czy klasy społecznej.

Region, w którym żyjemy, stanowi dość unikalne miejsce do badań w tym zakresie, ponieważ nie tak dawno – trzy dekady temu doświadczyliśmy transformacji ustrojowej i w naszej części Europy zaszły bardzo głębokie zmiany społecznoekonomiczne – mówiła dr Kozela: Bardzo wiele osób zmieniło swoją pozycję, czyli nastąpiła wertykalna mobilność społeczna. I w tym samym okresie zaobserwowano duże zmiany umieralności z powodu chorób układu krążenia – odwrócenie trendu i zmniejszenie tendencji.

Zaobserwowano również zjawisko o odwrotnym kierunku, ale jedynie wśród kobiet. U tych, których pozycja znacząco się pogorszyła, niemal dwukrotnie wzrasta ryzyko zachorowania i aż czterokrotnie ryzyko zgonu z powodu chorób układu krążenia.

Czy po pandemii COVID-19 czeka nas epidemia zaburzeń sercowo-naczyniowych? Możemy się tego obawiać, ponieważ dopiero teraz zaczynamy widzieć, jak wielkie spustoszenie w naszych organizmach poczynił koronawirus.

– Jestem zaskoczony skalą pocovidowych dolegliwości u wielkiej rzeszy pacjentów, i to wcale nie tych, którzy byli hospitalizowani, lecz tych, którzy chorowali w domu. I nie najstarszych, lecz tych w średnim wiekumówił dr Michał Chudzik z Uniwersytetu Medycznego w Łodzi, który już drugi rok pracuje nad projektem „stop-covid”. Jest to forma opieki oraz rejestru pacjentów, którzy COVID-19 przechorowali w domu. Zadaliśmy sobie pytanie, jak ci pacjenci chorowali i jakie były i są dla nich tego konsekwencje – wyjaśniał dr Chudzik. Okazało się, że u ponad 60 proc. osób po trzech miesiącach objawy nadal się utrzymują. Chorzy z long covid cierpią na chroniczne osłabienie i zmęczenie, wypadają im włosy, mają zaburzenia koncentracji, które znamy jako „mgłę mózgową”, mają problemy ze snem. Wielu pacjentów cierpi na utrzymujące się zaburzenia węchu i smaku, które na dłuższą metę stają się dla nich tragedią. Chorzy skarżą się, że nie mogą jeść ze względu na to, iż cały czas „czują wstrętny odór” lub np. czują zapach dymu i spalenizny, co powoduje też życie w ciągłym strachu, że coś w ich domu się pali. Takie dolegliwości mogą prowadzić do poważnych zaburzeń psychicznych i psychosomatycznych.

Covid nauczył mnie innego spojrzenia na kardiologię – uważam teraz, że to właśnie czynniki ryzyka, w tym zdrowie psychiczne, mają największe znaczenie dla zdrowia pacjenta – przyznaje dr Chudzik. – Wstępne analizy wykazały, że na ciężkość przebiegu COVID-19 i wystąpienie późniejszych problemów, poza BMI czy astmą, to właśnie stres czy praca w nocy miały istotny wpływ. U seniorów najsilniejszym czynnikiem lekkiego przebiegu była… aktywność fizyczna. A więc rzeczywiście tzw. zdrowy tryb życia ma ogromne znaczenie i chroni także przed long covidem.

Zabija nas też smog. I to dosłownie, jak wynika z dużego badania, w którym starano się ocenić wpływ zanieczyszczeń powietrza na pojawienie się oraz progresję chorób sercowo-naczyniowych. W tym celu przeanalizowano 2 miliony przypadków hospitalizacji z powodu niewydolności serca w całej Polsce. Najwięcej odnotowano w województwach łódzkim i lubelskim, natomiast najmniej w województwie pomorskim. O tym jednak, że jest źle, świadczy fakt, że te 300 hospitalizacji na Pomorzu to 30 proc. więcej od średniej europejskiej. Normy zanieczyszczeń przekroczone są w każdym województwie, a badanie wykazało, że wzrost zawartości pyłów zawieszonych w powietrzu wiąże się ze wzrostem liczby hospitalizacji z powodu niewydolności serca. Naukowcy zdefiniowali też coś takiego jak „polski smog”, który jest inny niż wcześniej nam znany smog z Londynu czy Los Angeles. Ma inny skład chemiczny i powstaje w innych warunkach (np. na „ścianie wschodniej”, gdzie mamy niską emisję, złą jakość spalanych paliw i szczególne warunki atmosferyczne). Nie koncentruje się w dużych miastach, lecz w małych miasteczkach i ma wyraźny związek z sytuacją społeczno-ekonomiczną mieszkańców.

– Jednym z silniejszych predyktorów hospitalizacji okazała się… liczba aut przypadająca na mieszkańca – relacjonował dr Łukasz Kuźma, kierownik projektu badawczego z Uniwersytetu Medycznego w Białymstoku. – Z kolei większa lesistość i większa liczba ścieżek rowerowych zmniejszały liczbę hospitalizacji. Oceniamy, że działania zmierzające do zmiany organizacji tkanki miejskiej, np. budowa ścieżek rowerowych, rozwój transportu zbiorowego, mogą mieć znaczący wpływ na liczbę hospitalizacji z powodu niewydolności serca. Widzimy też, że liczbę tę zmniejsza wzrost wydatków na opiekę zdrowotną na poziomie powiatowym. Ten wzrost nakładów wcale nie dotyczy opieki wysokospecjalistycznej, bo porównywalne albo nawet o wiele większe efekty możemy uzyskać budując sieć jednostek bliskich pacjentowi, jak chociażby gabinety lekarza rodzinnego, czy nawet pielęgniarki środowiskowej, ośrodek zdrowia.

Joanna Sieradzka

Tekst ukazał się w „GGL” 6/190 z grudnia 2022 r.