W „Wujaszku Wanii” mężczyźni są słabi i brzydko się starzeją. Tylko kobiety dają nadzieję, że czeka nas jakaś przyszłość. Genialność sztuk Czechowa polega na tym, że ludzie, niezależnie od tego w jakim czasie i sytuacji żyją, odnajdują w nich siebie. Idąc na „Wujaszka Wanię”, zrealizowanego na Scenie pod Ratuszem Teatru Ludowego w Krakowie, zastanawiałam się, co reżyserka spektaklu Małgorzata Bogajewska ma nam dziś tym tekstem do powiedzenia. I już wiem, a na dodatek się z nią zgadzam – żyjemy w świecie, w którym kobiety odzyskały głos. I ich głos jest już naprawdę słyszalny.
To, co piszę, mogłoby sugerować, że przedstawienie będzie poruszać doraźne wątki, a na scenie zobaczymy odniesienia na przykład do strajku kobiet. Nic z tych rzeczy. Reżyserka nie uwspółcześnia sztuki Czechowa na siłę. Akcję spektaklu umieszcza w niezdefiniowanym czasie, w scenografii, która może dotyczyć tu i teraz, ale też epoki sprzed kilkudziesięciu lat. Nie zmienia tekstu, prowadzi całość bardzo klasycznie, dając widzowi szansę na zorientowanie się w relacjach między bohaterami. Najważniejsze jest jednak takie rozłożenie akcentów, dzięki któremu kobiety wychodzą na pierwszy plan, sprawiając, że świat trzyma się jeszcze w posadach i nie zboczył z racjonalnego toru.
Bo mężczyźni są tu nieciekawi, choć to wokół ich problemów kręci się sceniczna opowieść. Jednak nie trzeba być Sherlockiem Holmesem, by dostrzec, jak słabi to ludzie, jak pozbawieni tej życiowej energii, która popycha świat do przodu. Ot choćby tytułowy Wujaszek Wania. Bohater w interpretacji Piotra Pilitowskiego okropnie brzydko się zestarzał. Nigdy o siebie nie zawalczył, od lat mieszka na wsi, wciąż gada o swoim nieudanym życiu, tkwi w jego pustce jak robak, który wpadł do słoika i już nawet nie pamięta, czy kiedykolwiek usiłował wspiąć się po jego szklanej ścianie. Niby namiętnie kocha się w Helenie, lecz potrafi o tym tylko mówić. Gdy widzi ją z mężem czy kochankiem, wycofuje się na bezpieczną odległość, a żal wyrzuca z siebie wypijając kolejną butelkę wódki.
Daje to te same efekty, co postawa profesora Sieriebriakowa Kajetana Wolniewicza, choć ten akurat robi wszystko, by ściągnąć na siebie uwagę. Jest stary, gruby, pozbawiony niegdysiejszych naukowych talentów. No i przede wszystkim ma mnóstwo dolegliwości, które jednak nie przeszkodziły mu ożenić się z piękną, młodą, zakochaną w jego intelekcie kobietą. Teraz zmusza ją, jak i całe otoczenie, by uczestniczyła w jego fizycznym cierpieniu. Jego egoizm sięgnął Himalajów. A może nie trzeba takich porównań, może wystarczy powiedzieć, że osiągnął po prostu poziom zniechęcenia do życia innego bohatera spektaklu, Astrowa granego przez Piotra Franasowicza. Ten przynajmniej kiedyś miał jakieś idee, chciał ratować lasy, leczyć ludzi. Ale teraz to już go kompletnie nie obchodzi, bliżej mu do flaszki niż do lekarskiej torby. Przez szkło kieliszka nie widzi zakochanej w nim Sonii, nie dostrzega jej pięknej duszy i subtelnej urody, przykrytej codziennością dresów i rozciągniętego swetra.
A to jedyna tak naprawdę wartościowa osoba. Maja Pankiewicz w kontrze do pozostałych gra współczesną, młodą dziewczynę, nieśmiałą, zakochaną, ale doskonale wiedzącą, co w życiu jest ważne. To właśnie ona, jako jedyna w całym towarzystwie nieciekawych facetów z brzuchami, pchnie świat na właściwe tory, nada mu sens, spróbuje go zmienić dla siebie i swoich potencjalnych dzieci. Rozglądnijcie się dookoła, zobaczcie, ile wokół nas jest takich kobiet, młodych mimo upływających lat i niesprzyjających okoliczności. I to właśnie jest ich czas.
Magda Huzarska-Szumiec
Fot. Klaudyna Schubert, Teatr Ludowy,
„Wujaszek Wania”, Scena pod Ratuszem Teatru Ludowego. Spektakl będzie grany w dniach 22 – 24 lipca