Niedawno pożegnaliśmy naszego Kolegę, Przyjaciela, lidera zespołu, który mądrze i konsekwentnie prowadził od roku 2008 Oddział Intensywnej Terapii Kardiochirurgicznej w Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie. Zmarł 1 marca tego roku. Niemal do ostatniego dnia trwał na stanowisku pracy. Przedwczesna, niespodziewana śmierć takiego człowieka to klęska, z którą nie sposób się pogodzić. Cieszył nas swoją obecnością i dyspozycyjnością zawodową od wielu lat. Wspierał, unowocześniał oddział, edukował, a młodszy personel uczył słowem i własnym przykładem.
Jerzy Marek Jarosz urodził się w 1961 r. w Krakowie. Tu też w 1987 r. ukończył studia lekarskie. Podjął pracę w Pogotowiu Ratunkowym w Limanowej, gdzie działał do 1992 r. jako asystent Oddziału Anestezji i Intensywnej Opieki Medycznej, niedługo później obejmując funkcję kierownika Przychodni Przemysłowej. Dyplom specjalisty anestezjologii i intensywnej terapii uzyskał w 1995 r. Przez kilka lat pracował w prywatnych klinikach i gabinetach zabiegowych. W 1996 r. podjął pracę w Szpitalu im. S. Żeromskiego w Krakowie, w zespole karetki reanimacyjnej, a od 1997 pracował w Krakowskim Pogotowiu Ratunkowym, kierując zespołem reanimacyjnym. Jako dyplomowany instruktor w zakresie technik resuscytacji prowadził od tamtego czasu szkolenia personelu pielęgniarskiego i lekarskiego.
W Uniwersyteckim Szpitalu Dziecięcym w Krakowie pracował od 1992 r., z trzyletnią przerwą w latach 2005-2008. Do 2004 r. związany był z Oddziałem Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Od 2005 r. swoje zainteresowania zawodowe sprofilował na intensywną opiekę kardiochirurgiczną, a od 2008 r. na tym odcinku pełnił funkcję ordynatora. Pracował dużo, wytrwale, bez taryfy ulgowej. Był filarem zespołu, którym rozumnie i z rozwagą kierował.
Nie do przecenienia były pasje edukacyjne Jerzego – i to nie tylko w kontaktach bezpośrednich z personelem. Był bowiem współautorem cennej monografii – podręcznik pt. „Oparzenia u dzieci – od urazu do wyleczenia” powstał jako efekt kilkuletniej współpracy z profesorami Jackiem Puchałą i Mikołajem Spodarykiem (Wydawnictwo UJ, 1998). Książka była podsumowaniem doświadczenia, wiedzy i nieustępliwej walki o życie oparzonych.
Nie tylko w tym zakresie Jerzy inicjował w swojej pracy nowe rozwiązania kliniczne. Przed laty był propagatorem hemodiafiltracji w oddziale kardiochirurgii dziecięcej, dążył do samodzielności Oddziału Kardiochirurgii Dziecięcej w diagnostyce bronchoskopowej i USG płuc, wprowadzał nieinwazyjne wspomaganie oddechu u dzieci, udoskonalał prowadzenie procedury ECMO, wypracowywał sposoby prowadzenia dziecka podczas mechanicznego wspomagania krążenia.
Wszystkich nas wspierał dobrą radą a imponował nam spokojem. Znosił cierpliwie humory rodziców dzieci i odpowiadał niestrudzenie na ich pytania. Potrafił łagodzić napięcia i rozweselać ponuraków. Był rozjemcą sporów przy dziecku, ale też sporów politycznych, których w rozgorączkowanym politycznie społeczeństwie zazwyczaj nie udaje się uniknąć. Życzliwy, koleżeński, serdeczny miał to coś, czego wielu mogło zazdrościć, czego się nie da nauczyć ani naśladować. Miał dar od Boga – dar ludzkiej twarzy, duszy przyjaznej, takiego serca na dłoni, jakiego na naszym podwórku zapewne nigdy mieć już nie będziemy.
Nieodżałowany Przyjaciel, otwarty i życzliwy ludziom. Życie zawodowe poświęcał bez reszty dzieciom, które leczył, nie zważając na swoje własne słabości, z oddaniem i miłością. Miał własne problemy zdrowotne, ale nie baczył na nie. „Wujek wszystkich dzieci” – tak o nim mówiono, a był nim rzeczywiście.
Zawsze można było na niego liczyć. To opinia członków rodziny i nie tylko rodziny. Nie narzucał arbitralnie swojego zdania, ale dyskutował, uzgadniał. Nie chciał decydować za najbliższych w sprawach rodzinnie ważnych, w dylematach córek i syna mawiał: „najlepiej pomogę, jak ci nie pomogę…”. Jak przypomina Ewelina, córka Jerzego: „Tata nigdy nie okazywał złości”. Tak było w zaciszu domowym, tak było w pracy. Kochający dziadek dwóch wnuczków, poświęcał im swoje niezbyt częste, wolne od pracy chwile.
Uwielbiał dobrą, klasyczną muzykę, doceniał jakość wykonania, pasjonował się profesjonalnym sprzętem. Po prostu w tej dziedzinie był perfekcjonistą i bardzo zabiegał, aby melomani z Jego otoczenia mieli również szansę „poznać muzykę od kuchni”.
My, Jego najbliżsi współpracownicy, mieliśmy tak wiele jeszcze wspólnych spraw do omówienia. Tematów do ciekawych sporów dotyczących np. historii, historii sztuki, filozofii, kinematografii. Wiele, zbyt wiele spraw pozostało niezałatwionych w naszym wspólnym miejscu pracy. Bardzo brakuje nam Przyjaciela, świetnego specjalisty, lekarza praktyka nie do zastąpienia. Był dla nas wzorem do naśladowania, który życie swoich pacjentów cenił bardziej niż własne.
Pogrzeb Doktora Jerzego Jarosza, naszego Jurka, odbył się 6 marca na cmentarzu parafialnym w Mogile. Zgromadził tłumy kolegów, przyjaciół, uczniów, Jego pacjentów i ich rodziców. To była manifestacja szacunku, pokory i wdzięczności dla dobrego i mądrego Człowieka.
Janusz H. Skalski