„Proceder podróży i mego życia awantur”. Regina Salomea Halpir

Z obfitego pocztu znakomitych lekarzy epoki polskiego renesansu i baroku, przedstawiamy portret pewnej lekarki, po pierwszej w Polsce kobiecie chirurg Magdalenie Bendzisławskiej chyba najwybitniejszej, choć mało znanej opinii publicznej. Regina Salomea Halpir (1718-1760) z domu Rusiecka praktykowała w Stambule, Sofii, Petersburgu, Wiedniu, na dworze Radziwiłłów w Nieświeżu i Ostrogskich w Dubnej. Była lekarką sułtańskich haremów, wykupywała austriackich arystokratów z tureckich więzień, wyleczyła z zapalenia płuc książęcego pretendenta do korony Węgier, podróżowała po Syrii, Egipcie, była w Jerozolimie, w Bachczysaraju, Kijowie. Ślad jej bogatego życia przetrwał w pamiętnikach, przechowywanych w Bibliotece Czartoryskich (z tytułem jw.).

Dostrzeżona m.in. przez Jerzego Giedroycia już w 1911 roku, potem przez Melanię Lipińską w roku 1932, opisana w książce Andrzeja Fedorowicza „Buntowniczki. Niezwykłe Polki, które robiły, co chciały”. W szczegółach biograficznych jej życia badacze jednak się różnią. Naszym przewodnikiem nieodmiennie będzie profesor Janusz Skalski.

                                                                       *

Kobiety w historii medycyny, tak polskiej, jak światowej pojawiają się rzadko. Panie Profesorze, kim była Regina Salomea z d. Rusiecka lub Makowska, po mężach Halpir, Pilsztyn. Podobno była urodzona gdzieś pod Nowogródkiem, w szlacheckiej albo mieszczańskiej rodzinie? Jak posiadła umiejętności medyczne, z których zasłynęła w Europie?

– Z dostępnych źródeł wiadomo, że rzeczywiście pochodziła z ziemi nowogrodzkiej na Litwie, z rodziny ziemiańskiej. Podawane są rozmaite koneksje rodzinne,  ale najczęściej podaje się, że pochodziła z domu Rusiecka lub Makowska. Jedno i drugie jest prawdopodobne, jej ojciec Joachim Rusiecki był powiązany z rozległym rodem Makowskich na Litwie. Natomiast Jakub Halpir, luteranin, znakomity okulista, był jej małżonkiem, którego poślubiła w wieku zaledwie 13 lat. Razem z nim wyjechała po raz pierwszy do Konstantynopola, gdzie otwierała się przed nim rozległa praktyka, także na dworze sułtańskim.

Została wydana za mąż tak młodo z biedy?

– Taki był wówczas zwyczaj. Być może dodatkowym argumentem było to, że pojawiła się dobra partia. Małżonek był człowiekiem bardzo zamożnym, ale w określeniu jego ówczesnego prestiżu trzeba być ostrożnym. Okuliści nie byli uznawani wówczas za medyków. To była jakby gorsza kategoria ówczesnych cyrulików, czyli chirurgów. Niektórzy z nich doszli do wielkiej sławy i ogromnych majątków, ale były też cechy, które nie chciały ich uznawać. Notabene okuliści zajmowali się również usuwaniem kamieni moczowych (litotomiści), byli więc prekursorami urologii. To brzmi dzisiaj bardzo dziwacznie, ale tak rzeczywiście było.

Nie wiadomo, kiedy Halpir pojawił się na Litwie. Okuliści to był wówczas wędrowny zawód, nigdzie nie zagrzali miejsca, rzadko kiedy byli objęci prawami cechowymi. Wyjazd do Konstantynopola miał sens ekonomiczny, bo nadal było to jedno z najpotężniejszych miast świata, jako stolica imperium tureckiego. Na leczenie zaćmy czy usuwanie kamieni moczowych było wówczas ogromne zapotrzebowanie. Zaćmę leczono w sposób znany od starożytności, wpychając zmętniałą soczewkę w głąb gałki ocznej. Żeby bezpiecznie to zrobić, trzeba było mieć ogromną sprawność, pewną rękę, by nie oślepić człowieka. Okuliści zarabiali znakomicie, bo zaćma, czyli katarakta, była dolegliwością powszechną, tak w dawnych czasach, jak i dzisiaj. Salomea podglądała praktykę swojego męża, asystowała mu, pomagała i wkrótce okazało się, że ma wyjątkową sprawność. Jednocześnie szybko i doskonale opanowała język turecki. W dokumentach odczytałem, że wśród jej nauczycieli był też pewien słynny okulista arabski z Iraku, Giedroyć podaje, że pochodził z Babilonu. Ów Arab nauczył ją różnych dodatkowych technik, których mąż nie znał. Mając talent do tego zawodu, prześcignęła samego męża. I od tego zaczęły się  jej perypetie.

Mianowicie?

– Jej mąż został oskarżony o śmierć swojego skądinąd wpływowego pacjenta, który po udanej operacji katarakty zmarł, ale przedtem wypił jakąś miksturę, wykonaną u miejscowego aptekarza. Prawdopodobnie była to wendeta związana z religijnymi waśniami, żydowski aptekarz mścił się na arabskim pacjencie, mahometaninie, dodał coś do rzekomego leku. Halpir był niewinny, oczyszczono go z zarzutów w wyniku skomplikowanych starań Salomei u wielkiego wezyra Ali-paszy. Mimo to ich małżeństwo zaczęło się rozlatywać, bo małżonka przewyższyła umiejętności męża i miała liczniejszą klientelę niż on.

Po procesie Halpir zachorował, najprawdopodobniej na kiłę. Tak można sądzić, skoro małżonka leczyła go wcieraniem maści rtęciowych, powszechnie stosowanych w leczeniu tego schorzenia. Nieoczekiwanie w pewnym momencie Halpir spakował się, zabrał cały dobytek, pieniądze i wyjechał do Bośni, pozostawiając ją z dzieckiem bez środków do życia. Spotkali się jeszcze kilka lat później w Sofii, do której schorowany Halpir przybył z Bośni, błagając małżonkę o pomoc. Wcieranie maści rtęciowych pomogło jednak na krótko, wkrótce zmarł.

Operacja zaćmy wg Wielkiej Encyklopedii Francuskiej, połowa XVIII w.

Jak układała się praktyka Salomei w Stambule?

– Świetnie, choć nie miała początkowo prawa leczenia mężczyzn. Dopuszczono ją, decyzją lekarza naczelnego Imperium Osmańskiego Hakima Baszy,  wyłącznie do leczenia oczu, tak przynajmniej zapisano w jego annałach. Sytuacja zmieniła się, gdy nieoczekiwanie trafił do niej pewien zamożny Turek, któremu zablokował się kamień w cewce moczowej. Usunęła mu ten kamień, a on zaprotegował swoją zbawczynię do samego wezyra. Ten dla odmiany powierzył jej leczeniu bliską sobie staruszkę, ociemniałą od 7 lat. „Jeśli ją wyleczysz ze ślepoty, dostaniesz prawo wykonywania zawodu lekarskiego bez ograniczeń” – oświadczył. I tak się stało, po 40 dniach kuracji staruszka zaczęła widzieć, a Salomea dostała prawo ogólnego leczenia. Mało tego, została przez władze obdarowana pałacykiem oraz apteką w Konstantynopolu, gdzie mogła sprzedawać leki. Był to ogromny zaszczyt.

Mimo to wyjechała?

– Nieoczekiwanie zapadła na jakąś dolegliwość, na jaką, nie wiemy, dość że zdecydowała się na powrót do Polski i na Litwę, w swoje ojczyste strony. Po drodze, w Adrianopolu (dzisiaj tj. Edirne w Bułgarii) na granicy Grecji i Turcji została napadnięta i obrabowana. Pomogły jej bogate Turczynki. Ale na trasie do Sofii stało się to ponownie, wpadła w ręce jakiejś bandy, której herszt Husein-aga miał akurat jakieś zapalenie powiek i dolegliwości infekcji okołogałkowej. Obiecał zwolnienie pod warunkiem wyleczenia go oraz uzdrowienia paralityka, należącego do jego rodziny. Wszystko to się powiodło, wypuszczono ją, herszt ją nawet hojnie wynagrodził. Dotarła do Sofii. Tam prowadząc praktykę nawiązała kontakt z pewnym lekarzem maltańskim o wysokich kwalifikacjach (jego nazwiska nie znamy), u którego zaczęła uczyć się łaciny. Trwało to kilka miesięcy, ale opanowała ją, co pozwoliło jej na wypisywanie recept, jak to czynili wykształceni medycy. Tym samym przekroczyła próg nowoczesnej medycyny.

Wiemy natomiast, że z Sofii udała się w kierunku stron ojczystych, zatrzymując się w Wiedniu…

– I tutaj pojawia się wątek miłosny, zakochał się w niej książę Józef II Rakoczy, pretendent do tronu węgierskiego, z Siedmiogrodu. Odrzuciła jego zaloty, a on akurat zapadł na ciężkie zapalenia płuc, po czym oskarżył ją o zdradę Austrii, stawiając jakieś fikcyjne zarzuty. Aresztowano ją i nawet chciano stracić, ale pomógł jej minister skarbu Austrii, który przyszedł do więzienia i poprosił o pomoc – miał ciężko chorego syna. Salomea wyleczyła kolejnego chorego, a Rakoczy został zmuszony do wycofania zarzutów.

W 1837 roku rozgorzała wojna między Austrią i Turcją. Ponoć nasza bohaterka wzięła udział w działaniach wojennych jako lekarz wojskowy (notabene świetnie jeździła konno i strzelała z pistoletów), ale jej powołaniem okazał się nowy biznes. Otóż do więzień tureckich trafiła ogromna rzesza jeńców austriackich, których Halpirowa zaczęła wykupywać, zwłaszcza tych z najbogatszych, najbardziej znanych rodów. To był świetny interes, wiadomo, że wykupiła pięciu jeńców austriackich z jasyru tureckiego, od czterech rodzin otrzymała pokaźne pieniądze, piąty ich nie miał, za to wzięła z nim ślub. Był to, jak się później okazało, kawał drania, złodziej i oszust, ale miłość, jak wiadomo, nie zna granic.

Teraz zasłynęła na dworze carskim…

– Z tym swoim drugim mężem (Józef Fortunatus Pichltensteyn, Peilstein, Pilsztyn) dojechała wreszcie do ziem ojczystych, do Dubna na ziemi wołyńskiej, gdzie została lekarką domową na dworze książąt Ostrogskich. Stamtąd opiekowała się medycznie rodziną Radziwiłłów w Nieświeżu i rodziną Czerkawskich w Stanisławowie. W pewnym momencie rzeczywiście trafiła do Petersburga, gdzie znów zrobiła karierę na dworze Elżbiety Pietrowny Romanowej. Było to ok. 1740 roku, kiedy caryca zwróciła się do niej o leczenie katarakty u ulubionego muzyka. Ponieważ się ono powiodło, już mówiłem o jej wyjątkowym szczęściu, zrobiła niesłychaną furorę na dworze carskim i otrzymała prawo wykonywania zawodu lekarza w Rosji. A dowiedziawszy się, że w więzieniu petersburskim są tureccy oficerowie, przyczyniła się do uwolnienia czterech znaczących Turków. Zdobyła sobie tym samym znaczącą pozycję w Imperium Osmańskim. Uznawano ją za najlepszego lekarza wszech czasów. Z Petersburga wróciła do Dubnej, gdzie pod jej nieobecność Pilsztyn okradł ją z majątku i zniknął. Dochodząc jego śladów w Karyntii, gdzie rzekomo miał majątek, osiedliła się w Wiedniu, sponsorowana przez ambasadora Turcji, nominowana naczelnym lekarzem ambasady.

Miała, jak widać, spore perypetie rodzinne.

– Owszem. Wkrótce odkuła się finansowo, wróciła znowu na ziemie polskie i znalazła swego męża w więzieniu za malwersacje finansowe i kradzieże. Wykupiła go ponownie, jako ojca jej dwóch synów: Franciszka Ksawerego urodzonego w Wiedniu i Stanisława urodzonego w Bukareszcie (bo podróżowała nawet w ciąży). Wcześniej jeszcze z pierwszym mężem miała córkę Konstancję. W 1759 roku, po piętnastu latach pobytu w kraju, wróciła do Konstantynopola. Miała tam znakomite układy, awansowała m.in. na stanowisko lekarki haremów sułtańskich.

Bez formalnego wykształcenia?

– Jak mówiłem, okuliści pełnili wędrowny żywot, nigdzie nie zagrzali miejsca, podróżowała m.in. po Egipcie i Palestynie. W Jerozolimie leczyła nie tylko katarakty, ale też inne schorzenia. Pisano o niej i mówiono z szacunkiem: Medica. Traktowana była na równi z wykształconym lekarzem, a jej niezwykłe losy są niczym z filmu płaszcza i szpady. Była jednym z najbardziej znanych polskich lekarzy do XIX wieku. Podobną sławę miał może tylko XVI-wieczny Józef Struś, który był lekarzem pięciu dworów europejskich. Ona nie miała wykształcenia uniwersyteckiego, ale była obdarzona niezwykłym talentem, intuicją i szczęściem. Była jakby mistykiem, czarodziejem, który potrafił wszystkich uzdrawiać. Stale trafiała na jakieś przeszkody, zawsze wychodziła cało, lecząc kogoś niezawodnie. Pozostawiła pamiętnik i jakieś zapiski, których przyznam się nie czytałem, są w Bibliotece Czartoryskich. Ale napotykałem na jej nazwisko w innych źródłach. A to jako lekarza wojskowego, tureckiego, egipskiego, austriackiego, węgierskiego, rosyjskiego, litewskiego i polskiego. Wszędzie robiła niezwykłą karierę i miała wysokie notowania jako lekarz.

Wróciła ze Stambułu do Polski?

– Prawdopodobnie, choć wszelkie zapiski o niej, wspomniane pamiętniki urywają się w 1760 roku. Była prawdopodobnie drugą znaną polską lekarką po Bendzisławskiej, która miała jednak certyfikat od króla polskiego. Halpir nie miała formalnego glejtu lekarza, ale jak wskazują historycy, już w średniowieczu trafiały się kobiety praktykujące medycynę lub tylko rzemiosło cyrulickie. Salomea Halpir doszła do perfekcji zawodowej, przerastając pierwszego męża. Nie miała natomiast szczególnego szczęścia do swoich partnerów. Jerzy Giedroyć znakomicie podsumował całą jej biografię. Liczne cytaty z pamiętników są we wspomnianej książce A. Fedorowicza. A ja pisałem o niej także w swojej „Medycynie w Polsce, od czasów najdawniejszych do upadku pierwszej Rzeczpospolitej”. Mam nadzieję, że ta publikacja przybliży państwu mało znaną, a ważną postać w dziejach naszej medycyny.

                                                                       Z prof. Januszem Skalskim rozmawiał Stefan Ciepły