Krzysztof Zgłobicki (1957-2021)

Krzysztof zawsze podkreślał, że jego życie nabrało smaku z chwilą rozpoczęcia w 1979 roku studiów na słynnym Wydziale Form Przemysłowych Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, kierowanym przez profesora Andrzeja Pawłowskiego. Było to wówczas liczące się w Europie, w pełni rozkwitu, centrum grafiki, designu, projektowania mebli, sprzętu AGD, wyrafinowanej aparatury przemysłu lekkiego. Niewielki budyneczek ASP przy ul. Smoleńsk 9 promieniował bez przesady ideami ładu przestrzennego, architektury wnętrz, wykorzystania ruchu, światła, barwy, torując drogę nowoczesności. Takimi ideami kierował się także Krzysztof, absolwent tej uczelni, kiedy
z pietyzmem i dążeniem do doskonałości przygotowywał do druku m.in. dziesiątki wydań gazety, którą trzymacie Państwo teraz w rękach. Już nie wybierze nam najlepszych zdjęć, nie wytłumaczy, czemu jeden błękit jest lepszy od drugiego…


Krzysztof Zgłobicki urodził się w Krakowie, w 1957 roku, w rodzinie inteligenckiej. Świadectwo maturalne uzyskał
w szkole o profilu technicznym. Nie było w tym nic dziwnego, bo obdarzony niepospolitymi zdolnościami manualnymi
od dzieciństwa pasjonował się modelarstwem lotniczym – co zresztą pozostało mu na zawsze, tyle że podniesione
do poziomu sztuki, bo z czasem sam zaczął tworzyć zdalnie sterowane modele latające. Jego drugą pasją była fotografia.


Studia skończył w 1984 roku, po czym przez dziesięć lat pracował na Akademii Sztuk Pięknych jako asystent Witolda
Skulicza (m.in. twórcy i organizatora Międzynarodowego Biennale Grafiki w Krakowie). W tych latach doskonalił się
w fotografii artystycznej i grafice książkowej, zdobył nawet nagrodę za grafikę pt. „Bonsai” na Międzynarodowej Wystawie Grafiki w Korei Południowej.

Do Okręgowej Izby Lekarskiej trafiliśmy obaj pod koniec lat 90., kiedy to ówczesny prezes Izby dr Bogdan Badowski postanowił przekształcić powielaczowy informator w regularnie drukowane czasopismo pn. „Biuletyn Lekarski”, wydawane w formacie B5, z częstotliwością miesięcznika, rozprowadzane na adresy domowe lekarzy członków Izby. Strona graficzna została powierzona Krzysztofowi, z zastrzeżeniem dotyczącym umiarkowanych kosztów pisma. Stąd przez kilka pierwszych lat ukazywało się ono w druku jednobarwnym, bo fotografia kolorowa była droga, a zdjęcia wykonywało się na trudno dostępnej taśmie celuloidowej, aparatem określonej rozdzielczości. W tej sytuacji nikt z zespołu redakcyjnego nie dostał etatu, musiały wystarczyć „prace zlecone”, ale „łamanie” pisma miało już charakter komputerowy. I tu Krzysztof był niezastąpiony, właściwie jako jedyny wiedział, jak to robić, a był to czas, kiedy teksty dostarczało się na dyskietkach.

Okazał się perfekcjonistą. Żadne zdjęcie gorszej jakości nie miało prawa znaleźć się na łamach, choćby przedstawiało samego papieża przy porannej toalecie. Bezwzględnie dbał o formaty tekstów, wszystko miało być co do linijki, żadne „i” nie kończyło wiersza i żadne zwężenie kroju nie wchodziło w grę. Mało tego, wybór czcionki został ograniczony, o żadnej pstrokaciźnie nie mogło być mowy. Także tytuły musiały być krótkie, jasne, mowy nie było o jakiejś rozwleczonej zapowiedzi.

I, co było niezwykłe w praktyce dziennikarskiej, Krzysztof, formalnie plastyk redakcyjny, czytał teksty. Wiedział, czego i kogo dotyczą. Pilnował, by zawsze były właściwe tytuły naukowe lekarzy, bezbłędne daty w tekstach historycznych czy nazewnictwo miejscowości. Nie było wydania, żeby nie przekazał jakichś wątpliwości, nie sugerował poprawek. Jednocześnie wobec samego siebie był bardzo wymagający, więc gdy i jemu z rzadka przytrafiła się jakaś „wpadka”, cierpiał przez kilka kolejnych wydań.

Zrobiliśmy razem ponad 300 numerów „Biuletynu Lekarskiego”, a od 2006 roku „Galicyjskiej Gazety Lekarskiej” oraz jej edycji stomatologicznej („GGL Lekarza Dentysty”). Wydaliśmy pod jego artystycznym nadzorem dwa potężne albumy „Z dziejów Izby Lekarskiej i medycyny Krakowa” (1893-1945); (1989-2015). Jego książkowe zacięcie znalazło wyraz w izbowych wydawnictwach „Klauzula sumienia w praktyce lekarskiej” i „Etyczne aspekty transplantacji”. Wszystkie druki izbowe – logo, „firmówki”, wizytówki, dyplomy okolicznościowe mogą być świadectwem jego graficznego kunsztu. Był też „scenografem” znaczących przedsięwzięć Izby – od Światowego Kongresu Polonii Medycznej poczynając po jubileuszowe Zjazdy w teatralnych czy operowych wnętrzach. Jego dziełem artystycznym były też dwa piękne kalendarze poświęcone Aneri (Irenie Weiss) oraz akcji charytatywnej krakowskich lekarzy w Kamerunie.

Nie sposób tu wymienić dziesiątek przedsięwzięć o charakterze graficznym, okolicznościowych plakatów, druków, ujęć, które Krzysztof Zgłobicki wykonał na prośbę ludzi medycyny, działaczy samorządu lekarskiego, rozmaitych organów Izby, komisji problemowych, laureatów rozmaitych nagród. Bywało z rzadka, że doceniając rangę imprezy czy bohatera tekstu, sam się wyprawiał z aparatem, a wtedy oświetlenie wnętrza czy pora dnia i roku okazywały się arcyważne.

 W Jego towarzystwie nie można było się nudzić, namiętnie jeździł na nartach, łakomie zwiedzał świat, lubił muzykę rockową, ale darujmy sobie to wyliczenie. Był człowiekiem rodzinnym. Pozostawił pogrążonych w bólu Żonę Barbarę i Mamę, trzech synów – Bartosza, Piotra i Szymona, oraz dalszą rodzinę.

Pozostawił też Izbę, o której wszystko wiedział, przechowując w swoim komputerze dziesiątki wydarzeń i postaci z lat, kiedy jeszcze nie potrafiliśmy wszystkiego archiwizować. Będzie go szalenie Izbie brakowało, mimo że żaden etat go nie wiązał. Nie lubił zresztą formalnych zależności służbowych, podległości zwierzchnikom. Jakoś ze mną wytrzymywał, ale też na partnerskiej zasadzie. Innej by nie zaakceptował.

Będzie nam Go w redakcji brakowało. Już nam Go strasznie brakuje. Nawet ciężko chory konsultował ostatnie wydania gazety. Teraz zostaliśmy z tym sami…

                                                                          Stefan Ciepły

oraz Jolanta Grzelak-Hodor i Katarzyna Domin