Nie mamy kompleksów

W lipcu do budynku po dawnym CUMRiK-u w Krakowie przeniesione zostały Oddział Kliniczny Onkologii, Dzienny Oddział Chemioterapii oraz Poradnia Onkologiczna Szpitala Uniwersyteckiego. 1 sierpnia dołączyło do nich Uniwersyteckie Centrum Leczenia Chorób Piersi „Breast Unit”, które zyskało nowy Oddział Kliniczny Chirurgii Ogólnej.

O nowych możliwościach tego ośrodka, a także profilaktyce i leczeniu raka piersi rozmawiamy z jego kierownik dr hab. Dianą Hodorowicz-Zaniewską.

Dr hab. Diana Hodorowicz-Zaniewska

Dlaczego takie ośrodki jak kierowany przez Panią Breast Unit w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie mogą poprawić wyleczalność raka piersi?

– Przede wszystkim dlatego, że leczenie w nich jest właściwie zsynchronizowane. W raku piersi ważny jest timing, zwłaszcza w nowotworach o agresywnej biologii. Oznacza to, między innymi, że zabieg operacyjny musi być wykonany w trzecim, czwartym tygodniu po chemioterapii, a opóźnienie włączenia chemioterapii po zabiegu, powyżej jednego miesiąca, przy potrójnie ujemnym raku piersi pogarsza rokowania. Obserwacje, że timing i synchronizacja poszczególnych elementów terapii mają znaczenie rokownicze, że w wyspecjalizowanych ośrodkach, w których leczy się dużo pacjentek z danym nowotworem, są większe szanse na odzyskanie zdrowia, przełożyły się na rezolucję Parlamentu Europejskiego z 2002 i 2006 roku odnośnie tworzenia i finansowania specjalistycznych ośrodków leczenia raka piersi w Europie.  W Polsce zalecenia dotyczące Breast Unit ukazały się w 2017 roku.

Wtedy założyliście Państwo Brest Unit, o którym rozmawiamy?

Trudno powiedzieć, że my go formalnie „zakładaliśmy”. Tak naprawdę to była inicjatywa oddolna i pojawiła się wcześniej. Zajmowaliśmy się  leczeniem raka piersi w małej grupie chirurgicznej, ale ponieważ ta samodzielna działalność nie spełniała naszych oczekiwań, więc wykorzystując często prywatne znajomości, dobraliśmy sobie osoby, które tym leczeniem w ramach onkologii chciały się zająć. Udało się również nawiązać współpracę z dedykowanym patologiem. W 2015 roku odbyły się pierwsze rozmowy z dyrekcją Szpitala o tym, że warto tę inicjatywę sformalizować, a rok później nasze Centrum Leczenia Chorób Piersi, jako pierwszy ośrodek w regionie, otrzymało akredytację Międzynarodowego Towarzystwa Senologicznego (SIS) i  Polskiego Towarzystwa do Badań nad Rakiem Piersi oraz oficjalny status Breast Unit.

Co się zmieniło po przeniesieniu ośrodka do CUMRiK-u?

Przede wszystkim sposób zarządzania, uzyskaliśmy dużą suwerenność. Oczywiście zmieniły się warunki dla pacjentek. Struktura ośrodka i kadra pozostały takie jak dawniej. Nowy jest tylko zespół pielęgniarski, a to dlatego że po raz pierwszy mamy swój własny oddział. I przede wszystkim własny blok operacyjny. Wcześniej korzystaliśmy z Oddziału Chirurgii Ogólnej, Onkologicznej i Transplantologii, początkowo też z ich sali operacyjnej. Jednak kiedy pojawił się covid, nastąpiły ogromne przesunięcia personelu z bloku operacyjnego na OIOM, planowane zabiegi były odwoływane lub przekładane. Całe szczęście zabiegi operacyjne piersi mogą być przeprowadzane w ramach chirurgii jednego dnia, dlatego dyrektor Marcin Jędrychowski zaproponował, żebyśmy korzystali z Oddziału Endoskopii, który w weekendy był zamknięty. I tak przez 2,5 roku w tygodniu pracowaliśmy normalnie, przyjmując i diagnozując pacjentów onkologicznych, natomiast w piątki po południu zaczynała się nasza operatywa, która trwała do sobotniego wieczora. Operowaliśmy początkowo na jeden stół, a potem na dwa. Tylko że covid minął, pojawił się nawał chorych onkologicznych, a miejsca dla nas nadal nie było, bo pozostałe chirurgie zaczęły nadrabiać zaległości z czasów pandemii. Wtedy dyrektor postanowił wykorzystać zasoby, które są tutaj, na CUMRiK-u. I tak 1 sierpnia przenieśliśmy poradnię, 2 sierpnia przyjęliśmy pierwsze pacjentki, a 3 sierpnia uruchomiliśmy już blok operacyjny.

Cały czas współpracują Państwo z przeniesionym tu także Oddziałem Klinicznym Onkologii.

Tak. Pacjentki są zadowolone, bo kontynuują leczenie w tym samym budynku. Zresztą dla onkologów to też jest duży komfort mieć chirurga pod jednym dachem. Do tej pory pacjentka onkologiczna, która wymagała konsultacji chirurgicznej, musiała przejechać przez pół Krakowa, żeby się do nas dostać.

Czym się wyróżnia Breast Unit w Szpitalu Uniwersyteckim na tle innych ośrodków w Polsce?

Nie wszystkie ośrodki, które się deklarują jako Breast Unit i mają podpisane umowy z NFZ na kompleksowe leczenie raka piersi, posiadają pełny profil chirurgiczny. Natomiast my mamy. Właściwie brakuje nam tylko mikrochirurgii, którą mam nadzieję, w najbliższym czasie wprowadzimy. Obecnie 80 proc. zabiegów u chorych z rakiem piersi to zabiegi oszczędzające. Oprócz tego przeprowadzamy zabiegi onkoplastyczne oraz zabiegi rekonstrukcyjne zarówno odroczone, jak  i jednoczasowe, które nie są wykonywane we wszystkich ośrodkach. Na pewno unikatowe jest to, że u nas pracują chirurdzy plastyczni. Sama też zrobiłam taką specjalizację, jako trzecią po chirurgii ogólnej i onkologicznej.  

Pokój socjalny w świeżo wyremontowanym oddziale Breast Unitu

W trakcie konferencji prasowej zorganizowanej z okazji przeniesienia Oddziału Klinicznego Onkologii na ul. Kopernika wspomniała Pani o czymś takim jak „społeczne spojrzenie na pacjentkę”. Co to takiego?

Bardzo często lekarze traktują pacjenta jako kolejny przypadek medyczny. Jest diagnoza, a później leczenie. Nie widzi się osoby, jego całej sfery psychicznej i społecznej. Ciągle funkcjonuje stereotyp, że rak piersi jest chorobą kobiety pomenopauzalnej i oczywiście jest to największa grupa pacjentek. Ale trzeba pamiętać, że obniża się wiek zachorowania i zmienia się profil chorych, także ich oczekiwania i  samoświadomość.  Gdy 20 lat temu zaczynałam się zajmować chorymi z rakiem piersi i trafiała się pacjentka, która miała lat 40, to mój ówczesny szef mówił: „Boże, taka młoda, a ma raka”. Teraz co tydzień mamy „trzydziestki” z nowotworem, a coraz częściej zdarzają się pacjentki poniżej 30. roku życia.

Trzeba pamiętać, że inaczej rak piersi będzie odbierany przez kobietę 35-letnią, która ma stosunkowo małe dzieci, jest całkowicie sprawna fizycznie i aktywna zawodowo, a inaczej przez kobietę w wieku emerytalnym, która ma zupełnie inną sytuację życiową. Ten aspekt społeczny pacjentek, ich potrzeby należy dostrzegać. Jedną z nich jest potrzeba integracji. Zauważyliśmy to, operując w tych trudnych, covidowych  warunkach. Na dużej sali na Oddziale Endoskopii kładliśmy razem kilkanaście osób. Mimo braku intymności te pacjentki się fantastycznie integrowały, wspierały, pomagały jedna drugiej, nawiązywały się przyjaźnie. One widziały, że rak to nie są pojedyncze przypadki. Każdy weekend kończył się tym, że na WhatsAppie powstawała kolejna grupa kobiet, które były w podobnym czasie operowane. Otworzyło nam to oczy na fakt, że chore z rakiem piersi potrzebują takiej przestrzeni do spotkań. Dlatego w momencie kiedy dostawaliśmy oddział, jedno z pierwszych pytań, jakie zadałam dyrekcji, to czy mogę zrobić świetlicę dla pacjentów. I ona powstała. Jest to miejsce, gdzie pacjentki mogą się spotkać, porozmawiać, napić razem herbaty, usiąść z rodziną. W nocy, gdy nie są w stanie zasnąć, mogą tam przyjść, zapalić światło i poczytać książkę. Nie są uwięzione w łóżku. Tym bardziej że to nie są osoby obłożnie chore, tylko chodzące. Mam też deklarację ze strony niektórych pacjentek, że chciałyby brać udział w wolontariacie i wspomagać chore na oddziale. Więc ten aspekt wsparcia psychologicznego jest.

 

Jak ocenia Pani diagnostykę w Polsce? Czy dużo pacjentek zgłasza się zbyt późno?

Przekrój pacjentek, jeśli chodzi o zaawansowanie choroby, jest najprzeróżniejszy. Od zmian naprawdę wczesnych, gdzie się z przyjemnością diagnozuje i leczy, po zmiany już faktycznie zaawansowane. Cały czas czuję niedosyt, że skrining nie funkcjonuje tak, jak powinien, bo pacjentki nie mają nawyku badania się. Zazwyczaj zgłaszają się do lekarza, dopiero jak coś się dzieje. Albo jak wybadają sobie guza piersi, to idą na badania przesiewowe, bo to najszybszy sposób wykonania mammografii. Nie powinno tak być, bo skrining jest dedykowany pacjentkom bezobjawowym. Za mało mówi się też w Polsce o profilaktyce dla kobiet poniżej 50. roku życia.

Dla kogo to jest zadanie – dla ginekologów, lekarzy rodzinnych?

Dla lekarzy rodzinnych jak najbardziej, bo to oni są osobami, które w pierwszej kolejności powinny edukować pacjenta. Natomiast ginekolodzy coraz częściej badają piersi i wiele kobiet zgłasza się do nas prosto od nich. Sama prowadzę kursy ultrasonograficzne i biopsyjne dla ginekologów i zawsze im powtarzam, że nie potrzebuję, żeby mi zdiagnozowali pacjentkę, ale żeby wyłapali tę, która tej diagnostyki wymaga. Na pewno jest lepiej, niż było, ale działania prewencyjne są nadal niewystarczające na tle wzrastającej liczby zachorowań na raka piersi. Moim marzeniem jest, gdyby edukacja w tym zakresie rozpoczynała się w szkole średniej.

A jak wyglądamy na tle Europy, jeśli chodzi o przeżywalność z rakiem piersi?

Trzeba to odnieść do stopni zaawansowania. Jeżeli rozpoznajemy pacjentów w wyższym stopniu zaawansowania w stosunku do tego, co diagnozuje się w Europie – bo tam jest większa świadomość i pacjentki zgłaszają się wcześniej – to trudno mieć pretensje, że mamy gorsze wyniki leczenia. Natomiast uważam, że Polska nie powinna mieć kompleksów, zarówno jeśli chodzi o specjalistów, którzy zajmują się rakiem piersi, jak i dostępność do leków. Oczywiście mówię to z perspektywy dużego ośrodka uniwersyteckiego, w którym pracuje konsultant wojewódzki z dziedziny onkologii i gdzie jest spora liczba programów lekowych. W stosunku do Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej nowe programy lekowe są wdrażane w Polsce z kilkuletnim opóźnieniem. Różnice są też zauważalne w przypadku chorych z nowotworem rozsianym czy nawrotem,  bo na Zachodzie jest większa możliwość badań klinicznych i terapii eksperymentalnych.

Jeśli chodzi o chirurgię, to również nie mamy się czego wstydzić. Jadąc na międzynarodowy zjazd nie widzę bowiem przewagi technicznej nad tym, co robią na Zachodzie i co potrafimy w Polsce. Mam świadomość, że nie we wszystkich ośrodkach w naszym kraju tak to wygląda, także tych, które mają podpisaną umowę z Narodowym Funduszem Zdrowia na kompleksowe leczenia raka piersi. System kontraktowania zdecydowanie promuje ośrodki onkologiczne, przede wszystkim instytuty onkologiczne, które nie zawsze leczą na najwyższym poziomie. Co ciekawe, niekoniecznie posiadają one akredytację, bo aby ją uzyskać, trzeba się jednak wykazać. Nasz ośrodek na stronie NFZ nie funkcjonuje jako ten, który się zajmuje kompleksowym leczeniem raka piersi, choć spełnia wszystkie kryteria i był pierwszym ośrodkiem w Polsce i drugim na świecie, który uzyskał podwójną akredytację międzynarodowo-narodową.

Rozmawiała Katarzyna Domin

fot. KD