Nieprawdopodobna wdzięczność

Rozmowa z dr Marzeną Frołow, specjalistką chorób wewnętrznych i angiologii ze Szpitala Uniwersyteckiego w Krakowie, o problemach pacjentów z Ukrainy i wyzwaniach w tym zakresie dla polskiego systemu ochrony zdrowia.

Pełniła Pani dyżury w poradni dla uchodźców z Ukrainy, która została otwarta na początku marca w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie i działała przez miesiąc. Z jakimi problemami zgłaszali się ci pacjenci?

Mnóstwo osób przychodziło z bardzo poważnymi schorzeniami. Każdy mój dyżur był zdominowany przez pacjentów onkologicznych, którzy stanowili około 60-70 proc. Były to albo osoby zdiagnozowane w Ukrainie, potrzebujące wdrożenia leczenia, albo osoby, których leczenie zostało przerwane. Większość posiadała dokumentację medyczną. Pojawiali się też chorzy z niewydolnością nerek. Pamiętam dramatyczny przypadek pacjenta wymagającego dializoterapii, którego córka przywiozła z Kijowa, ponieważ tam już absolutnie nie było możliwości kontunuowania terapii. Ta kobieta miała potworną traumę związaną z podróżą, z przerwaniem leczenia, co dla jej ojca mogło oznaczać wyrok śmierci. Pierwszy raz widziałam taki zespół stresu pourazowego. Trafiła też do nas pacjentka z dializą otrzewnową – od 7 dni była na jednym worku, który powinien być wymieniany maksymalnie co 48 godzin.

Czy dużo było przypadków covid?  

Niestety masa osób. Nie robiliśmy testów przesiewowych, natomiast jeżeli widzieliśmy pacjenta objawowego, to z automatu się taki test wykonywało i przeważnie był dodatni. Jedna pani wymagała hospitalizacji w oddziale chorób zakaźnych.

Na jakie problemy powinno się uczulić lekarzy, którzy będą mieli kontakt z pacjentami z Ukrainy w swoich gabinetach?

Pacjenci z dużych ośrodków jak Kijów, Charków czy Lwów byli leczeni bardzo dobrze i na porównywalnym, europejskim poziomie. Natomiast w małych ośrodkach już nie było tak różowo. Wiem jeszcze z moich własnych, dawnych kontaktów, że w Ukrainie jest dużo ludzi ciężko chorych, wyniszczonych pracą, różnymi przejściami czy stylem życia. W niektórych regionach Polski też mamy do czynienia z pacjentami nazwijmy to „zaniedbanymi”, jednak ilość schorzeń, z którymi ci Ukraińcy do nas przychodzili, była po prostu niesamowita. Także stopień zaawansowania chorób był bardzo duży. Zgłaszały się osoby z kilkunastoma lekami, które trzeba im było przepisać. I tu pojawia się kolejny problem, na który warto zwrócić uwagę – sporo czasu zabiera przełożenie tych leków na polskie odpowiedniki. Niektóre są identyczne, ale opisane cyrylicą, więc i tak najpierw trzeba rozszyfrować nazwę. Jak przyjdzie ktoś z listą 12 leków, to zabiera to 40 minut pracy, nawet z wykorzystaniem gotowych słowniczków i indeksów z internetu.

Chorzy będą też wymagać szerokiej diagnostyki…

Tak, to na pewno. Ale musimy pamiętać o jeszcze jednej rzeczy,  że choroby, o których myśmy w Polsce już dawno zapomnieli, niestety w Ukrainie występują. Nie tylko poziom wyszczepienia przeciw covid wynosi tam 30 proc., problemem u dorosłych jest także brak szczepień na przykład przeciw gruźlicy, na którą choruje, i to na różne jej postacie, wiele osób. Dziesiątkuje ich również zapalenie wątroby typu B i C, które u nas zostały radykalnie ograniczone przez szczepienia czy bardzo rygorystyczną sterylizację, a tam te wirusy po prostu szaleją. Problemem jest też AIDS czy choroby weneryczne. Wszystko to,z czym u nas spotykamy się rzadko, może stanowić pewną trudność i obciążenie.  

Niestety, nie wiadomo na jak długo.

Ciężko chorzy mają świadomość, że szans na to, by wrócić do swojego kraju na leczenie, nie ma, więc pewnie wymagający długotrwałego, specjalistycznego leczenia będą się starali zostać u nas.

Abstrahując od chorób, jacy są ci ludzie? Jak układają się relacje lekarzpacjent?

To jest szczególna grupa ludzi, bo są mocno doświadczeni przez los, ale też  nieprawdopodobnie wdzięczni. Oni praktycznie od drzwi mówią, że dziękują, że nie spodziewali się takiego przyjęcia. Przepraszają, że sprawiają nam problem. Bardzo chętnie opowiadają swoje historie, więc dzięki temu, że nie mam bariery językowej, sporo się nasłuchałam. (…)  Na przykład przychodzą dziewczyny i mówią: „nasz dom już nie stoi”, a gdy pytam o męża, odpowiadają: „mąż tam został, nasi chłopcy są dzielni, oni sobie poradzą, zwyciężą”. Wie pani, oni wszyscy mają nadzieję, że może już za tydzień wrócą do domów. To też jest niesamowite.

Wspomniała Pani, że nie ma bariery językowej…

Władam językiem rosyjskim, więc pod tym względem nie było problemu, tym bardziej że są to osoby głównie ze wschodniej Ukrainy, która z definicji zawsze była rosyjskojęzyczna. Byli wręcz mile zaskoczeni, gdy okazywało się, że możemy rozmawiać po rosyjsku (…).

Rozmawiała: Katarzyna Domin

Cała rozmowa oraz artykuł poświęcony pacjentom z Ukrainy dostępne w „GGL” 2/186 z 2022 r.